Respect
O tym, że nie jestem specjalnie zaangażowanym fanem futbolu opowiadam na lewo i prawo od lat. Nie interesuje mnie polska liga. Nie chcę mieć nic wspólnego z ustawianymi meczami. Złości mnie arogancja PZPN. Dlatego znajomi nie mogli się nadziwić, widząc mnie na meczach polskiej reprezentacji w biało – czerwonej koszulce czy szaliku, z wymalowaną flagą na obu policzkach.
Ale nie mogło być inaczej, kiedy grali „nasi”. Bo reprezentacja kraju to coś zupełnie innego niż liga. Przecież liczymy, że to właśnie dzięki niej będzie głośno o Polsce. Czekamy na sukces, mocno trzymając kciuki, zdzierając gardła w licznych strefach kibica i wierząc w cud. Piszę o cudzie, bo żyjąc na tym świecie pięćdziesiąt lat byłem świadkiem zarówno sukcesów naszej reprezentacji (w czasach młodzieńczych), jak i niestety, przede wszystkim pasma porażek (w całym dorosłym życiu). Dlatego patrząc realnie na nasze umiejętności, system szkolenia i afery, tylko cud mógł nas uratować. I małe cuda się zdarzały. Ten pierwszy już podczas losowania. Grupa nie należała do tych najmocniejszych. Nadzieja na dobry występ rosła im bliżej było do dnia inauguracyjnego meczu.
Ciśnienie wzrastało z każdą godziną. I wreszcie pierwszy gwizdek, pierwsza bramka Roberta Lewandowskiego, pierwszy kufel piwa. Słuchając rodaków po pierwszej połowie meczu z Grecją wydawać by się mogło, że droga do finału w Kijowie jest właściwie tylko formalnością. Niestety cudu nie było, ani w kolejnej połowie, ani w następnych meczach. Ale tym razem narzekanie rodaków jakby mniejsze. Słowa krytyki płyną głównie na trenera Smudę i PZPN z Grzegorzem Lato na czele, ale piłkarzy oszczędzają. Bo chyba każdy widział, że na boisku zostawili serce i płuca. A to, że taktyka trenera była zbyt defensywna, zawodnicy przetrenowani i pewnie umiejętności nieco mniejsze niż rywali, to zauważa nawet taki laik futbolowy jak ja.
Szkoda szansy, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A tym dobrem są na pewno polscy kibice. Ci, którzy tłumnie dopingowali na stadionach, wypełniali strefy kibica w mniejszych i większych miastach, wrzeszczeli w pubach i barach czy wreszcie kibicowali „naszym” w domach i u sąsiadów. Pokazaliśmy Europie, że może piłkarzy mamy słabych, ale kibiców najlepszych. Gdyby rozgrywane były mistrzostwa w kibicowaniu - w ich finale walczylibyśmy zapewne o tytuł z Irlandczykami. I piszą, i mówią o tym wszystkie media w Europie. Pokazaliśmy klasę. Odpadliśmy jako drużyna - stało się, ale mimo złości, niespełnionych nadziei i smutku - kibice potrafili pięknie podziękować piłkarzom za walkę i pogratulować Czechom zwycięstwa. Bo mam takie wrażenie, że mimo niepowodzeń polskiej reprezentacji, wszyscy czujemy, że my to Euro wygraliśmy. Piłkarze i trenerzy, dziennikarze i kibice innych reprezentacji, którzy odwiedzili nasz kraj, zgodnym chórem wychwalają organizację i atmosferę polskiej części mistrzostw. Jesteśmy gościnni i uprzejmi. Potrafimy się bawić z kibicami z innych krajów i cieszyć z dobrego futbolu.
Wszystkim smakuje nasza kuchnia i lejące się hektolitrami piwo. Zadziwiająco często pojawia się stwierdzenie, że to najlepsze Euro w historii. I wygląda na to, że to nie tylko kurtuazja. A więc cieszmy się, że przynajmniej w tym jesteśmy mistrzami. Oprócz aspektu sportowego, nie zapominajmy też o infrastrukturze. Tutaj także jesteśmy absolutnymi zwycięzcami. To dzięki Euro wykonaliśmy cywilizacyjny krok do przodu. Mamy nowoczesne stadiony, nowe dworce, hotele i kilkaset kilometrów nowych autostrad. Dzięki mistrzostwom mieliśmy okazję pokazać nasz piękny kraj. Mogliśmy obalić mity i wyśmiać tych, którzy uważali, że nie damy rady. Okazało się, iż jesteśmy zupełnie przyzwoicie rozwiniętym europejskim krajem i nie mamy się czego wstydzić. To na pewno przyda się w przyszłości, kiedy władze światowej czy europejskiej piłki szukać będą organizatora kolejnych dużych imprez. Zapraszamy ponownie. Polacy już jeden egzamin zdali na piątkę. I za to tytułowy „szacun” dla nas wszystkich. ..




